scroll
Blog

Archery Specialist

Zapewne zastanawiacie się jak skończyłem na campie będąc specjalistą zajmującym się łucznictwem? Czy miałem poprzednie przygotowanie z Polski? Czy brałem udział w turniejach czy olimpiadzie? Podświadomie widzę już Wasze przerażenie, co oni od nas wymagają? Otóż… nie, z łucznictwem w Polsce miałem styczność jako dziecko na jednym z wyjazdów na zieloną szkołę i później jakieś epizody na festynach o tematyce średniowiecznej. Docelowe doświadczenie nabyłem podczas mojego pierwszego wyjazdu do USA na camp jako general counsellor, gdzie miałem okazję sprawdzić się w wielu różnych dziedzinach. Po wielu zajęciach z łucznictwa czułem, że to jest to i może kiedyś mi się to jeszcze przyda. Tak więc wiedząc już skąd posiadałem moje doświadczenia i wiedzę, czas na konkrety.

Archery Instructor 

Pierwsza okazja wykorzystania umiejętności i sprawdzenia się, pojawiała się dwa lata później gdy dostałem okazję pracy na day campie w stanie Massachusetts, gdzie moim zadaniem było stworzenie i poprowadzenie programu łucznictwa dla dzieci. Pełen pozytywnego nastawienia i ambicji, pewnie przyjąłem propozycję i zacząłem prace.  

Po przyjeździe na camp, zapoznałem się z całym inwentarzem przypisanym do mojego stanowiska. Okazało się, że camp poczynił duże zakupy i większość mojego sprzętu jest praktycznie nowa, tak więc miałem pełne pole do popisu.  Zaczęła się mordercza praca przy rozpakowywaniu ogromnych tarcz, składaniu łuków i organizowaniu oraz zabezpieczaniu terenu strzelnicy. Internet został rozgrzany do czerwoności w celu przypomnienia sobie poprawnych postaw strzeleckich, porad typu „jak nauczyć dziecko strzelać z łuku” lub „jak założyć cięciwę na łuk” itp. Do pomysłów jak urozmaicić zajęcia znakomicie przydał się pinterest i Reddit. No i to był moment, gdzie na potęgę zacząłem zamawiać i kolekcjonować balony, najróżniejsze inne przedmioty dające się ustrzelić (butelki, puszki), oraz drukować zdjęcia zwierząt, celebrytów i celebrytek. Po kilku treningowych sesjach uznałem, że jestem gotowy!  

Ponieważ był to day camp, czyli dzieci przyjeżdżały na camp od 9 do ok 16, dzień zajęć jest dla nich bardzo okrojony. Moim zadaniem było prowadzenie zajęć łuczniczych przez 3 godziny dziennie (po 1 godzinie na grupę). Po spotkaniu z pierwszymi adeptami sztuki łuczniczej, moje ambicje o wyszkoleniu kolejnej Katniss Everdeen czy Hawkeya zostały brutalnie sprowadzone do rzeczywistości i konieczności skupienia się na ścisłych podstawach. Każda pierwsza lekcja zaczynała się od tego co najważniejsze na Campach, czyli Safety! Wszystkie dzieci musiały znać komendy jakie obowiązują na strzelnicy, zasady bezpiecznego posługiwania się z bronią oraz jakie mamy systemy klasyfikacji osiągnięć.  

Gdy dzieci poznają już jak się zachować na zajęciach, przystępujemy do określenia tzw. „Dominant eye”, czyli sprawdzenie czy dziecko jest prawo oczne czy lewo oczne, determinuje to postawę jaka będzie musiało przyjmować do strzelania oraz typ łuku jakim powinno się posługiwać. Od razu odpowiadam, że osoba prawo ręczna nie koniecznie ma prawe oko dominujące i vice versa. Przeprowadzanie testu na dominujące oko, jest zazwyczaj jednym wielkim chaosem z wieloma radosnymi sytuacjami typu, „jestem dwuoczny”, „ja tam nic nie widzę”, „ręce mają iść do oka czy na odwrót, bo coś mi nie wychodzi”. Taki los counsellora, wymaga od nas duuuużo cierpliwości! Zapewne nieraz to jeszcze powtórzę.    

Następnym krokiem jest dobranie odpowiedniego typu łuku do każdego dziecka, jest to uzależnione od tego czy są „lefty czy righty”, wieku campera oraz rodzaju łuku jakie preferuje (long bow, compound bow, itp.). 

Wracając do safety, odpowiedni ubiór dla każdego uczestnika, uwzględniając potrójne sprawdzenie czy założył arm guard na poprawną rękę, czy ma okulary na nosie a nie w kieszeni, oraz czy nie stoi na linii w japonkach celując sobie z łuku w stopę! Cierpliwości! 

Ruszamy do linii, na komendy oddajemy strzały w kierunku celu (celowo nie piszę do celu, bo za pierwszym razem różnie z tym bywa, jeśli strzała poleciała – sukces, jeżeli poleciała w kierunku celu – bardzo duży sukces, jeśli trafiła w cel – bingo! Jesteś mistrzem nauki!). Następnie na komendę przynosimy wystrzelone strzały i kolejna grupa strzelców podchodzi do strzelania.  

Wielu stwierdzi, że to może być nudna robota. To wszystko zależy tylko i wyłącznie od Was. Jeśli zadbasz by zajęcia były zróżnicowane i kreatywne, wprowadzisz w nie trochę humoru i rywalizacji to nie będziesz wiedział kiedy zajęcia minął, a Ty będziesz wymyślał co zrobić z kolejna grupą. 

Jedne z najciekawszych zajęć jakie prowadziłem tego lata, wydarzyły się w dniu w którym dosłownie cały czas lało! Brak możliwości zorganizowania czegokolwiek na otwartym powietrzu, szybka burza mózgów, co robimy? No i pomysł! Rezerwuję Ice rink! Tak na naszym campie było lodowisko, no akurat w lato nie było na nim lodu, ale posiadało wymagana przestrzeń i pozwoliło nam urozmaicić zajęcia. Oczywiście nie zabrakło konkursu m.in. czyja strzała poleci dalej po tafli plastiku.  

Z mojego doświadczenia dzieciaki uwielbiały zajęcia z łucznictwa i zawsze licznie na nie przychodziły. Kluczem jest dać się ponieść i wykazać dużą ilością cierpliwości! 

Ten rok dał mi wiele doświadczenia jak prowadzić zajęcia, na czym skupiać swoją uwagę, na co pozwalać dzieciom, a na co nie. Nie każdy pomysł jest dobrym pomysłem, szczególnie jeżeli wychodzi od dzieci! Kategorycznie odtwarzanie sceny z „Grown ups” (arrow roullete) nie jest dobrym pomysłem! 

Head of Archery 

Rok później miałem okazję przez dwa lata prowadzić Archery program na innym campie w stanie North Carolina, gdzie nabyte wcześniej doświadczenie stało się nieocenione. Ponieważ był to typowy overnight camp nastawiony na outdoor activity, ilość zajęć zwiększyła się do 6-7 godzin łucznictwa dziennie. Zostałem też wysłany przez dyrektora na specjalny kurs, na oficjalnego archery instructor, gdzie szkoliliśmy się z poprawnego strzelania i weryfikowania postaw strzeleckich, jak urozmaicać zajęcia oraz bezpiecznie, ale kreatywnie podejść do łucznictwa na campie. To szkolenie było strzałem w dziesiątkę! Poznałem na nim mnóstwo nowych ludzi o podobnych pasjach i zainteresowaniach jak moje (pamiętajcie camp to też czas dla Was by zdobyć cenne doświadczenia i stworzyć wspomnienia na lata). 

Nowy camp, nowe wyzwania. Zapoznanie się ze strzelnicą zajęło mi trochę czasu, na szczęście mogłem skorzystać z pomocy counsellora, który prowadził te zajęcia w poprzednim roku. Tak więc sporządziłem listę co się jeszcze nada na ten rok, a co kategorycznie należy wymienić na nowe modele, uaktualnić zasady bezpieczeństwa i podkręcić z czasem „archery levels”. 

Na tym campie, ponieważ było znacznie więcej pracy, miałem od czasu do czasu do dyspozycji innego counsellora, którego zadaniem było wspomagać mnie w zajęciach i po wstępnym przeszkoleniu przeze mnie, wydawania komend na strzelnicy oraz urozmaicały zajęcia swoimi pomysłami. Osoby dosyć często się zmieniały, co uniemożliwiało mi przekazanie im prowadzenia całych zajęć, ale za to wprowadzało miłą zmianę do monotonii, która zawsze pojawia się po jakimś czasie.   

Dzieci poza zajęciami z łucznictwa przypisanymi do ich harmonogramu, mogły codziennie przyjść na strzelnicę podczas „free period” (podczas tej godziny, każdy instruktor i opiekun był przypisany do jakiejś aktywności, a camperzy mogli swobodnie przemieszczać się i iść na zajęcia, które najbardziej lubili). Nieskromnie powiem, że często trzeba było odsyłać dzieci na inne aktywności, ponieważ strzelnica była pełna. Był to idealny moment dla nich, aby pracować nad zdobyciem wyższych „leveli” lub dołączyć do „bullseye club”. Na campie stworzyliśmy „archery levels”, który posiadał różne poziomy, aby awansować wyżej należało wykonać i zaliczyć różne zadania łucznicze. Tak, najwyższa ranga, wiązała się ze zdobyciem samych „bulls eyes” za pomocą kilku strzałów. Mieliśmy dzieci, które przyjeżdżały na kilka turnusów lub co roku i próbowały awansować dalej w rankingu. 

Podczas tych zajęć podobnie, jak na poprzednim campie, strzelaliśmy do różnych celów (butelek, puszek, balonów, kart, najróżniejszych wydruków), organizowaliśmy turnieje pomiędzy camperami, gdzie nagrodą była możliwość sprawdzenia się z opiekunami i wiele innych! Ale zawsze priorytetem i największą satysfakcję sprawiało nauczenie ich strzelania, nie da się określić większej dumy i radości, gdy na pierwsze zajęcia przychodzi dziecko, które nie ma pojęcia jak trzymać w rękach łuk nie wspominając o tym, że nie jest w stanie napiąć do końca cięciwy, a na ostatnich zajęciach trafia w środek tarczy i krzyczy BULLSEYE!!! Dla takich chwil warto być opiekunem i instruktorem łucznictwa! 

Pracy, jako archery specialist, przyświecało mi zawsze poniższe stwierdzenie, które jest w 100% sytuacją z życia wziętą i to niestety nie raz…  

Nie poznał życia ten, komu koło ucha nie przeleciała strzała, wystrzelona przez campera, który krzyczy „sorry I didn’t see you…” – Cierpliwości i wytrwałości! Nie dajcie się ustrzelić! 

– Paweł Kwapisz

Zobacz również