scroll

Lecę do Ameryki!!!

Od małego chciałem pojechać do Ameryki, moim największym marzeniem było odwiedzić wielkie miasta i przeżyć niesamowite chwile nad Wielkim Kanionem. Pewnego dnia jechałem na jeden z cotygodniowych treningów z kolegą, którego poznałem tydzień wcześniej na uczelni. Spytał: „Czy słyszałeś o Camp America?”

Odparłem, że pierwsze słyszę, a wtedy on zaczął mi opowiadać, w jaki to łatwy sposób można złożyć aplikację i wyjechać wraz z programem Camp America do U.S.A. Stwierdzając, że nie mam nic do stracenia, wróciłem do domu i złożyłem aplikację, która krok po kroku doprowadziła mnie do spotkania z konsultantem Camp America. Odpowiedział mi na wszystkie dręczące mnie pytania i wątpliwości, dostarczyłem wszystkie wymagane dokumenty i zacząłem czekać…. Tydzień później dostałem maila z propozycją pracy jako instruktor windsurfingu na Campie w Michigan. LECĘ DO AMERYKI!!!

Stres i oczekiwanie na datę wylotu były nie do opisania. Jednak piątego czerwca, po wylądowaniu w Chicago z dokładnymi wskazówkami dojazdu, nie miałem najmniejszych problemów z dotarciem na camp. Na miejscu, po oficjalnym powitaniu, spotkałem wielu ciekawych ludzi z całego świata, którzy pozytywnie mnie zaskoczyli swoim entuzjazmem, a którzy tak, jak ja, musieli odnaleźć się w nowym otoczeniu. Niesamowita atmosfera i doświadczenie, jakie zdobyłem podczas moich pierwszych dni w U.S.A, były pod każdym względem niepowtarzalne.

Podczas pierwszego tygodnia camp przeprowadził nam kurs przygotowawczy na stopień ratownika wodnego, dzieki czemu nawiązałem mnóstwo kontaktów i przełamałem tak zwaną barierę językową. Przez 9 tygodni w małej miejscowości Decatur pracowałem jako instruktor windsurfingu, ucząc tego sportu dzieciaki w wieku od 7 do 15 lat. Jako counsellor, czyli wychowawca i opiekun grupy, przez całe dziewięć tygodni mieszkałem z piętnastoma piętnastolatkami w dużej drewnianej chacie tuż nad jeziorem. Życie na campie z dnia na dzień stawało się coraz ciekawsze, poznawałem mnóstwo niesamowitych ludzi z każdego zakamarka świata, a ci anglojęzyczni posługiwali się pięcioma różnymi akcentami, do których musiałem przywyknąć… (Szkotów do dziś nie rozumiem). Zapoznawałem się ze zwyczajami i charakterem Amerykanów, którzy wbrew pozorom są bardzo uprzejmymi i pomocnymi osobami. Współpraca z nimi sprawia mi ogromną przyjemność.

W każdej chwili mogłem liczyć na dyrekcję campu, która czuwała nad tym, żebym czuł się jak najlepiej, dbała o moje zdrowie i samopoczucie. Jeśli miałem jakiś problem bądź sugestię, ta natychmiast była wysłuchiwana i rozwiązywana, co dawało mi poczucie bezpieczeństwa, które jest w sumie bardzo ważne w miejscu tak obcym.

Co tydzień jeździliśmy na całodniowe wycieczki nad Lake Michigan oraz po okolicach tej małej miejscowości, w której znajdował się Camp. Wieczory spędzaliśmy w gronie instruktorów, opiekunów i obsługi technicznej campu, gdzie mogliśmy odpocząć od codziennej rutyny i zrelaksować się w pobliskim barze.

Zakończenie pracy i rozstawanie się z najlepszymi przyjaciółmi po dziesięciu tygodniach było trudne, lecz chęci i motywacja do podróżowania po Stanach były jeszcze silniejsze… Byłem gotowy na wielką podróż mojego życia!!! Wraz z trzema kolegami – z Izraela, Anglii i Florydy – zaczęliśmy podróż zwiedzając na wypożyczonych rowerach Chicago i kończąc dzień wejściem na wieżowiec Sears Tower (najwyższy w USA). Po kilkudniowej eksploracji Chicago i przelocie do Tampa (Floryda) byliśmy gotowi na prawdziwe emocje.

Wsiedliśmy więc w samochód i udaliśmy się na zachód, by spełnić nasze wspólne marzenia i dojechać do Arizony nad Wielki Kanion…. Przed nami 8000 km, JEDZIEMY!!!

Przygody i wspomnienia, jakie zostawiłem wraz z trójką przyjaciół na trasie przez USA były czymś, czego nie zapomnę do końca życia… Przejazd przez dzikie drogi, mieszkanie w namiotach na pustyniach Teksasu i Nowego Meksyku, sprzedaż i kupno nowego samochodu z powodu awarii silnika na środku pustkowia… No i oczywiście mój wymarzony, niezapomniany widok Wielkiego Kanionu. Wschód i zachód słońca, jaki ujrzeliśmy nad tym przepięknym miejscem były po prostu nieziemskie… Nie wiedzieliśmy, co powiedzieć, każdy tylko siedział i wpatrywał się z niedowierzaniem i poczuciem, że udało mu się dokonać czegoś wielkiego.

W drodze powrotnej atrakcji dodały nam stany Utah i Colorado, po czym udaliśmy się z powrotem do Tampy (Floryda). Stamtąd odlatywałem do Nowego Jorku – miałem spędzić tam 2 dni maszerując tam i z powrotem po Manhattanie. Jednak los chciał, żebym spóźnił się na samolot i został kolejne dwa dni na Florydzie, po czym – już bez szansy na obejrzenie Nowego Jorku, odleciałem prosto do Warszawy z lotniska w Newark, New Jersey.

Chwile, które spędziłem w USA, były czymś, czego nie zapomnę do końca życia… Przepiękne chwile na campie, podróż samochodem przez całe Stany, spełnienie mojego marzenia nad Wielkim Kanionem i niesamowici ludzie, których poznałem. Serdecznie polecam work and travel w USA z Camp America, bo z własnego doświadczenia wiem, że jest to realna szansa na spełnienie marzeń. Teraz nie pozostało mi nic innego, jak czekać te kilka miesięcy, aby znów móc powiedzieć: „LECĘ DO AMERYKI!!!”

Autor: Kasper Cichosz