Dostałam się do Campu w północnym Michigan, jak później określiłam „Amerykańskie Mazury”. Jeziora lasy i dużo natury. Sam Camp położony był nad Long Lake oraz w lesie. Domki drewniane, wiewiórki oraz szum drzew. Praca na kuchni, wymagająca, mnóstwo zabawy i śmiechu, ale z ekipą która mi towarzyszyła minęła za szybko.
Oczywiście poza pracą był też czas na zwiedzanie okolicy. Zobaczyłam mnóstwo urokliwych miasteczek, z dala od zgiełku, blisko natury. Był też park z piaskowymi diunami oraz bezkresem jeziora, tak jeziora, nie morza, sama w to nie mogłam uwierzyć. Był spływ rzeką oraz wyjścia do miejscowego baru na karaoke.
Po 2 miesiącach gotowania, sprzątania, kąpania się w jeziorze, ognisk z piankami, zwiedzania i mnóstwa śmiechów nadszedł czas pożegnań. Bardzo zżyłam się z ludźmi na Campie, ale trzeba było zacząć dalszą część przygody, między innymi Kanadę oraz Meksyk. Kanadę chciałam odwiedzić od dawna i skoro z Michigan jest blisko do Toronto to wykorzystam okazję i odwiedzę stolicę klonowego kraju. Była CN Tower, spacer po mieście, rejs po wyspach miasta, Poutine oraz oczywiście musiałam kupić butelkę syropu klonowego.
Po Kanadzie nastał czas na Meksyk, przyznam, że przed przyjazdem na Camp nie rozważałam w ogóle podróży w te strony z obawy. Moi koledzy z kuchni, Meksykanie rozwiali wszystkie moje wątpliwości i zaoferowali pokazanie swojego pięknego kraju. Guadalajara, Puebla oraz Mexico City. Udało mi się też zobaczyć piramidy Azteków, niesamowite miejsce. Przepiękny kraj z przepysznym jedzeniem oraz atmosferą i kulturą. Wyjeżdżałam bogatsza o mnóstwo pamiątek oraz nowe odkryte smaki, jedzenie jest fenomenalne! Szczególnie polecam tacos, tortas i chilaquiles, a do picia pulque – gęsty i słodki napój z agawy.
Z Meksyku czekały mnie dwa ostanie przystanki, Waszyngton oraz Nowy Jork. Wspaniale jest zobaczyć stolicę tak wielkiego państwa. Jest to jedno z najczystszych miast, które widziałam, mnóstwo pięknych budynków, zieleni oraz rzeczy do roboty. Chyba nigdzie indziej nie widziałam tyle budynków wartych uwagi, do tego miasto jest bardzo przemyślanie rozplanowane. Wszystkie główne atrakcje można zobaczyć podczas spaceru.
I w końcu Nowy Jork. Gdy wjeżdżałam do miasta autokarem moje serce zabiło szybciej. Te wszystkie wieżowce i świadomość, że właśnie znalazłam się z w tym słynnym mieście. Odwiedziłam 100-letnią amerykańską jadłodajnię, gdzie wypiłam CocaCola float z dwiema słomkami, zjadłam bajgla z lokalnej piekarni, pospacerowałam po Central parku, i na własne oczy widziałam Statuę Wolności. Różnorodność tego miasta sprawiły, że na pewno jeszcze tam wrócę. Myślę, że jest to miejsce, które można odwiedzić 15 razy ale i tak nie doświadczy się wszystkiego. Tego miasta nie da się opisać, trzeba je przeżyć samemu.
– Julianna Budziak





