scroll

Apetyt na podróże

Wakacje z Camp America to nie tylko wspaniała rozrywka, ale też i lekcja wychowawcza. Wyjazd ten poszerza horyzonty, uczy tolerancji, rodzi nowe pomysły oraz ma wpływ na Twój styl życia.
Ku wielkiej przygodzie
Data wylotu: 15 czerwca 2010. Po 9 godzinach spędzonych na pokładzie samolotu stawiam pierwsze kroki na nowym kontynencie: amerykańskim. Jestem w USA, kraju uśmiechniętych ludzi!

Pracę dostałam na campie w stanie Nowy York, gdzie ponad tydzień trwała aklimatyzacja i przygotowania do przyjazdu dzieci. Każdego dnia przybywał ktoś nowy: campowerzy, opiekunowie z USA, UK, Senegalu czy Czech. Stałam się częścią tej międzynarodowej społeczności. Życie na campie przypominało mi trochę powrót do czasów dzieciństwa. Codziennie odbywały się tu zajęcia sportowo-edukacyjne, które miały na celu pokazanie dzieciom życia innego, niż znają na co dzień z Bronx’u czy Long Island. Należały do nich przede wszystkim: zajęcia techniczne, nauka obsługi komputera, kształtowanie zainteresowań przyrodniczych, pływanie, a także wędkarstwo. Miejscem mojej pracy była pralnia, której dużym plusem było to, że nie wykluczała kontaktu z dzieciakami oraz counsellorami. Dzieci miały zapewniony na każdy wieczór inne atrakcje, takie jak: Carnival Day, Fear Factory” Halloween, oraz… Christmas! Podczas tego wieczoru zorganizowana była uroczysta kolacja z typowymi amerykańskimi świątecznymi potrawami, Św. Mikołajem, sztuczną choinką i papierowymi płatkami śniegu w środku lata. 😉

Camp pełen atrakcji
Moim numerem jeden okazała się Casino Night. Tak naprawdę to wszyscy wpadliśmy w szpony hazardu. Najmłodsi mieli przygotowane „Las Vegas w pigułce” z ponczem, snackami, stołami do gry i sztucznymi dolarami. Miałam to szczęście, że jako „campower” mieszkałam jednak w domku z pięcioma amerykańskimi dziewczynkami oraz ich counsellorką (pochodzącą z Haiti), co oznaczało, że mogłam cały czas szkolić swój angielski. Z kolei chętne do nauki 13-latki już po tygodniu wspólnego mieszkania mówiły do nas zaraz po przebudzeniu „Girlsss pobudka!”

Na campie odbył się również International Day, gdzie podawaliśmy placki ziemniaczane z cukrem, prezentowaliśmy polskie monety, ważne osobistości i opowiadaliśmy o tradycjach kraju macierzystego. Stoisko Polski cieszyło się niebywałym powodzeniem. Między innymi właśnie dzięki takim wydarzeniom można poczuć się kimś ważnym w społeczności campu.

A co po campie?
Camp upłynął mi bardzo szybko, ale wraz z jego zakończeniem nastał czas podróży! 27 dni na Nowy York, Waszyngton, Las Vegas, Grand Canyon, Los Angeles, Santa Monica, Malibu i San Diego. 😉 Na deser zostawiliśmy sobie Florydę i miejsce, o którym marzyłam od dawna: Key West!

Key West to małe Karaiby w amerykańskiej rzeczywistości. Zatankowaliśmy samochód do pełna w Miami i zdecydowaliśmy się spędzić tam kilka dni. Po 3 godzinach jazdy poprzez 42 mosty łączące 34 wyspy (sic!) otoczone turkusowymi wodami, docieramy na wyspę.

Jak powiadają miejscowi, nad Key West ciąży indiańska klątwa, zgodnie z którą, kto raz się tam znalazł, do końca życia będzie chciał na nią powrócić. Uważam, że klątwa działa na każdego, kto choć raz miał tam okazję zagościć. Wyspa ta jest przepiękna – bez nowoczesnych budynków i komercji. Człowiek ma poczucie, że czas się tutaj zatrzymał. Zrobiłam sobie obowiązkowe zdjęcie przy kolorowej boi informującej, że jesteśmy tylko 120 km od Kuby! Zaskoczyły mnie spacerujące po wyspie kury, które są prawowitymi mieszkańcami wyspy, swobodnie chodzące po ulicach, a w nocy śpiące na… drzewach 🙂

Nocne życie na Key West
Wieczorem postanowiliśmy zapoznać się z nocnymi urokami miasta. Przy głównej ulicy Duval Street zlokalizowanych było mnóstwo klubów i pubów, gdzie wstęp był ponadto darmowy. Wybraliśmy bar Sloppy Joe’s, w którym (jak dowiedziałam się od miejscowych) bywał sam Ernest Hemingway!

Atmosfera wyspy? Magiczna, nietuzinkowa i pociągająca. Cudowny biały piasek plaży był drobniutki jak polska mąka! Widoki niewyobrażalnie piękne.

Ze wszystkich moich wakacji wiem, że te były najbardziej niezwykłe. Ryszard Kapuściński, jeden z moich ulubionych pisarzy, napisał: „Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej”.

Autor: Anna Tokarska