scroll

Moja przygoda z Ameryką!

Moja przygoda z Camp America zaczęła się w grudniu 2006 r., kiedy to podjęłam decyzję o wyjeździe do USA. Szczerze powiem, że słyszałam już o takiej możliwości dużo wcześniej, nawet byłam na prezentacji programu Camp America rok przed decyzją!!! Tyle czasu potrzebowałam, aby jechać - teraz odradzam takie długie zastanawianie się i czekanie - nie jest warto odkładać na później tak niesamowite wakacje! Aż wreszcie postanowiłam: jadę i koniec, choćby nie wiem co. Rodzice byli przerażeni, padło od razu pytanie: "...dziecko co Ty robisz, po co Ci Stany?". Przeszkoda była jedna i to wielka, a mianowicie brak pieniędzy. Rodzice kategorycznie odmówili pomocy, a wszystko po to, bym nie jechała. Ale ja uparta jak zawsze, jak powiedziałam, że pojadę, tak też zrobiłam. Pieniądze uzbierałam, trochę zarobiłam, resztę pożyczyłam i zaczęło się. Najpierw pojawiło się przerażenie i strach, jak to wszystko będzie wyglądać?

Ale te obawy szybko minęły. Po rozmowie z moją konsultantką, wypełnieniu potrzebnych aplikacji i dostarczeniu wszystkich dokumentów, nadszedł czas oczekiwania na pracę. Zdecydowałam, ze mogę jechać na targi i tam osobiście porozmawiać z dyrektorami campów, bo właśnie na taki program chciałam jechać – jako campower. Dostałam pracę na campie w Pensylwanii, miałam być kelnerką, wszystko załatwione, szczęśliwa wróciłam do domu. Rodzice w miarę upływu czasu pogodzili się z myślą, że nic nie mogą zrobić, że lecę do Stanów. Czas szybko mijał, a z nim sesja i koszmar z nią zawiązany. Wszystko udało mi się szybciej pozdawać i choć nie było łatwo, to warto było siedzieć tyle czasu w książkach…….. W końcu nadszedł ten wymarzony czas wakacji.

Najpierw dreszcz emocji w samolocie, jak będzie? Czy sobie poradzę? Te pytania nie dawały mi spokoju. Podróż była super, ale co dalej? Dyrektor mojego campu przyjechał po wszystkich do Nowego Jorku i po dwugodzinnej podróży dojechaliśmy na nasz camp, gdzie spędziłam niezapomniane dwa miesiące. Z początku wszyscy się poznawaliśmy, całej załogi było ok. 100 osób z 29 krajów świata! Czuliśmy się tam naprawdę świetnie, dobre warunki, czas wolny dla siebie. Wspólnym miejscem tylko dla „campowerów&” i „counsellorów” był tzw. Staff Lunch – pomieszczenie z zakazem wstępu dla dzieci, gdzie spotykaliśmy się wszyscy, gdzie nawiązywały się znajomości i rozmowy. Na campie mieliśmy dostęp do wszystkiego, co na nim było, m.in. do basenu i innych atrakcji sportowych, pod warunkiem, że dzieci z nich nie korzystały. Oczywiście każde wieczory były wolne, więc cały staff spotykał się bądź to w naszym wspólnym pokoju, bądź w lesie nad jeziorkiem, który był po drugiej stronie campu, za bramą. Ogólnie miejsce było piękne, wokół same lasy, można było się wyciszyć w wolnym czasie i iść na spacer, a do najbliższego pubu pół godziny drogi na piechotę, ale nam to nigdy nie przeszkadzało. Nie zabrakło wspólnych wieczornych ognisk i imprez. Raz w tygodniu każdy miał wolne i wtedy jechaliśmy na zakupy do dużych centrów handlowych na cały dzień. Nie brakowało też innych atrakcji dla staff’u np. spływ pontonami rzeką czy wyjazd nad duże jezioro na cały dzień- te dwa razy wszyscy mieliśmy wolne. Po równych dwóch miesiącach nadszedł czas rozstania, były łzy i wymiany telefonów… To był ciężki moment… jak można tak nagle się rozstać po 2 miesiącach? Ale stało się i……..było jeszcze piękniej!

Najpierw podróże, podróże i jeszcze raz podróże!!! Wraz z moim chłopakiem (z którym pojechałam do USA) i inną parą obcojęzyczną, wynajęliśmy auto w Filadelfii i w drogę! Cała Filadelfia od rana do nocy była nasza, oczywiście wraz z wizytą na słynnych schodach Rocky’ego. Następny dzień spędziliśmy już w Waszyngtonie, gdzie nie obyło się bez zdjęć pod Białym Domem. Trzeci dzień to Atlantic City – małe Las Vegas – i piękny ocean. Kolejnym punktem naszego planu był Boston – urocze stare miasto, jakich mało w Stanach. Punkt kulminacyjny naszej wyprawy to Niagara Falls – niesamowite wrażenia i widoki, trzeba tam być, by zrozumieć. W końcu, po tylu wrażeniach, zawitaliśmy do New Yorku. Tam z tą parą i trzema dziewczynami z Rosji (z nimi byliśmy na campie) wynajęliśmy mieszkanie i zostaliśmy do wylotu, czyli całe 18 dni! Już w pierwszy dzień postanowiliśmy zwiedzić cały NY i tak też było. Nie wiem gdzie nie byliśmy, chyba tylko na Bronxie. Statua Wolności, Central Park, Times Square, siedziba ONZ, Broadway, Wall Street, miejsce po WTC, Brooklyn Bridge, Five Avenue, Empire State Building (polecam widok nocą), China Town, Rockefeller Center, Brooklyn (gdzie mieszkaliśmy) – to tylko niektóre miejsca naszych wędrówek po NY. I te ich słynne hot dogi na każdej ulicy, musiałam ich spróbować! Wybraliśmy się także do New Jersey do słynnego parku rozrywki Six Flags, gdzie nie starczyło nam 9 godzin na zwiedzenie całego, a co dopiero wypróbowanie każdego roller coaster. Jedź tam już o świcie, przeżyjesz dzień pełen niesamowitej zabawy! A w czasie tego zwiedzania załapaliśmy wszyscy… pracę. Dorobiłam troszkę dolarków sprzątając apartamenty bogatych Amerykanów i mogłam zobaczyć jak to oni sobie żyją w tych ich luksusach…….. pomarzyć wolno;-) Niestety nadszedł w końcu ten dzień powrotu do Polski. Łzy same płynęły po policzkach, a nasze postanowienie: wrócić tu za rok, sprawiło, że choć na chwilę zapomnieliśmy o powrocie. Metrem dotarliśmy na lotnisko z bagażem większym dwa razy niż przylecieliśmy – wynik kupowania pamiątek i ciuchów. Powrotny lot i znów Polska 🙁

Teraz żyję kolejne 10 miesięcy w przekonaniu, że już niedługo będzie: welcome to the USA again. Każdy, kto raz był w Stanach, ten tam powróci, to jest jak magnes, który podświadomie Cię przyciąga. Po prostu pokochasz ten kraj, tak jak my. Teraz już rozumiem dlaczego Amerykanie nie wyjeżdżają tak licznie zwiedzać innych kontynentów, bo po co? Maja tak piękne i niesamowite miejsca, które ciągle odkrywają. Nie czekaj – przeżyj to sam!

 

Autor: Katarzyna Dajnowicz