scroll

Od Key West do Meksyku

Ideę wyjazdów do USA z Camp America poznałem już przed wieloma laty. Z programu korzystał mój starszy brat - aż pięć razy! Wyjeżdżał on zawsze tuż po zdanych egzaminach i wracał na jesieni. Pamiętam, że zawsze z utęsknieniem czekałem na jego powrót i opowieści z "Nowego Świata".

Konfrontacja filmowej rzeczywistości z relacjami braciszka pozostawiała jednak wiele niejasności. Najlepiej zaś jest przekonać się o wszystkim na własne oczy. Z chwilą kiedy mogłem sprostać wymaganiom stawianym przez Camp America (odpowiedni wiek, znajomość języka angielskiego i „górka” entuzjazmu), postanowiłem złożyć moją aplikację. Nie ukrywam, że cała papierkowa robota nie nastrajała mnie optymistycznie. Trzeba było wypełniać różne formularze, zdobyć dwie referencje i zaświadczenie o niekaralności. Zapewniam jednak wszystkich, że formalności związane z wyjazdem są warte tego, co Camp America oferuje w zamian. A oferuje coś tak wspaniałego, że pozostaje to w pamięci na resztę życia. Przejdę może do konkretów, to jest do samego pobytu w USA.

Dzień, w którym postawiłem stopę na zachodniej półkuli był bardzo parny i upalny. I właściwie tyle tylko pamiętam. Dopiero kolejnego dnia dowiedziałem się „co jest grane”. Znalazłem się w urokliwym miejscu o nazwie Michigania. Jest to camp dla absolwentów Uniwersytetu Michigan i ich rodzin. Obozowi goście przyjeżdżają na tygodniowe turnusy. Podczas tego tygodnia mają do dyspozycji wiele atrakcji, takich jak np. malowanie, wypalanie ceramiki, jazda konno, wspinaczka i cała masa innych sportów. Położenie obozu nad przepięknym jeziorem stwarza możliwość pływania i uprawiania żeglarstwa. Wieczorami odbywają się wykłady i prelekcje.

Cały obóz jest obsługiwany przez około stu pracowników. Każdy ma przypisany swój zakres obowiązków. Ja pracowałem w kuchni. Byłem odpowiedzialny za stołówkę. Moja praca polegała na przygotowywaniu tego miejsca przed posiłkami i donoszeniu jedzenia podczas ich trwania. Nierzadko pomagałem w przygotowywaniu różnych potraw. Często praca była ciężka i wymagała wiele energii. Zawsze jednak motywowało mnie do niej to, iż byłem doceniany za mój wysiłek. Zupełnie inne życie zaczynało się jednak z chwilą zakończenia pracy. Reszta dnia należała do mnie! Mogłem korzystać ze wszystkich atrakcji, który oferował camp. Najczęściej jednak wraz z przyjaciółmi poznanymi na obozie wybierałem się do pobliskiego miasteczka.

Warto wspomnieć, że na campie pracują ludzie z całego świata. Można poznać tu mieszkańców tak egzotycznych dla nas miejsc jak Australia i Nowa Zelandia, a także bliżej nas położonych Czech, Słowacji i Niemiec. W moim przypadku zawarte przyjaźnie owocują nieustającym kontaktem w postaci maili i wspólnymi wypadami na narty, to po polskiej, to po słowackiej stronie granicy.

Pobyt w USA to nie tylko czas spędzony na obozie. Po odpracowaniu „swojego” następuje upragniony czas podróży. W ciągu czterech tygodni udało mi się odwiedzić miejsca, o których wcześniej słyszałem jedynie opowieści. Zwiedziłem i bawiłem się w takich miejscach jak Key West na Florydzie, Miami, Houston, Los Angeles, czy Tijuana w Meksyku. Pobyt w takich miejscach daje wiele radości, dużo emocji i wspomnienia na długie lata.

Mam nadzieję, że zainteresowałem was pomysłem na spędzenie najbliższych wakacji w USA.
Jeżeli chcecie w bezpieczny i tani sposób zobaczyć Amerykę, Camp America stwarza warunki, by to uczynić.

Pozdrawiam i życzę wielu wspaniałych wrażeń!

Agata