scroll

Właśnie tak powinno się to robić!

Być dzieckiem. Każdy pamięta ten stan umysłu, nie? Uśmiechnięta twarz, która chłonie wszystko z czym obcuje, nie trzeba tego tłumaczyć. W moim przypadku filmy, gry, muzyka, no i w wieku lat dwunastu obcowanie z kulturą Stanów Zjednoczonych przerodziło się w pełnoprawne marzenie o locie. I wiecie, co? Mija 11 lat, a ja siedzę ze świeżo zapoznanymi ludźmi w Boeingu 747 lecącym do Newark w New Jersey.

Brzmi fajnie, co? Powiem Wam, że ciężko jest opisać ekscytację, którą czułem w tamtym momencie. Camp America pomogło mi w realizacji marzenia z dzieciństwa. Za chwilę będę w miejscach, które widziałem tylko na ekranach. To wszystko nie może być prawdą ale właśnie się dzieję. Coś absurdalnie niesamowitego. Życzę każdemu by choć raz było mu dane przeżyć emocje tego typu.

Lecz zanim do tego doszło musiałem przejść przez proces aplikacji, który z pomocą konsultanta okazał się dziecinnie prosty. Potem tylko odrobinę stresująca rozmowa w ambasadzie „and I was ready to go”.

Samolot miękko usiadł na pasie. Jesteśmy! Krótka rozmowa na przejściu granicznym i voilà jestem w USA! Na lotnisku czekała na nas przedstawicielka Camp America, która zabrała nas do hotelu Crown Plaza. Tam dostaliśmy instrukcje jak dotrzeć na Camp oraz mogliśmy przespać się przed kolejnym dniem podróży.

Następnego dnia ląduje w Moultonborough w stanie New Hampshire. Tam właśnie znajduję się Camp Tecumseh – the greatest place in the world jak mawiają stali bywalcy tego miejsca i coś w tym rzeczywiście jest. Tak dużej dawki uprzejmości i bezwarunkowej pomocy nie otrzymałem nigdy i nigdzie wcześniej. Od samego początku uderzyło mnie to jak amerykanie próbują włączyć mnie do ich małej społeczności na campie.
Super często inicjowali rozmowy, które równie często kończyły się zaproszeniem na wieczorną imprezę. Pokazali mi swoją kulturę na poziomie o jakim typowy turysta może zapomnieć. I widzicie, pisząc o campie w pierwszej kolejności myślę o ludziach, nie o pracy którą tam miałem. No bo cóż miałbym o niej pisać? To, że praca związana była stricte z kuchnią? To, że byłem w niej 3 razy dziennie po maksymalnie 2 godziny? To, że było lekko i bezstresowo? Chyba nie ma sensu się na tym jakoś dłużej rozwodzić. ☺ Warto powiedzieć za to, że na campie był  samochód, który zawsze był zatankowany pod korek. A który miałem do pełnej dyspozycji w dni wolne od pracy. Dzięki temu udało mi się przejechać grubo ponad 2500mil i zwiedzić miejsca takie jak Harvard, Boston, czy Montreal (tak, tak ponad 600 mil przejechanych jednego dnia ☺ ). Jako że Tecumseh to camp sportowy, było tam dosłownie wszystko ze znanych mi sportów. Koszykówka, strzelanie, baseball, szachy, lacroix, zapasy, piłka nożna, żeglowanie, narty wodne, pływanie itd. Eh, nigdy nie zapomnę wschodu słońca nad jeziorem Winnipesaukee i orzeźwienia które dawało po kąpieli w upalny dzień. Przeżyłem niesamowite 2 miesiące. Wspaniały czas. Nie mogło to trwać wiecznie.

Camp niestety dobiegł końca. Osiem tygodni pracy i zabawy strzeliło jak z bicza. Nadszedł upragniony czas podróży…

Wraz z kolegą z którym pracowałem na campie (Misza z Ukrainy) udaliśmy się do Nowego Jorku. Miasto skrajności, miasto pełne możliwości i ja- chłopak z Polski, po środku rozświetlonego Times Square, z nieskrępowanym bananem na twarzy. Duże jabłko zgniotło moją psychikę majestatem Manhattanu, widokiem na drapacze chmur, bogactwem i biedą na ulicach, miszmaszem kulturowym.
Wiecie, ciężko jest to opisać w kilku zdaniach. Jestem przekonany, że kilka książek to wciąż byłoby za mało by oddać klimat tego jakże niesamowitego miejsca. Nowy Jork każdy powinien odczuć na swojej skórze. NY jest niepodrabialne i tętni jedyną w swoim rodzaju energią. A jeśli mowa o energii to polecam zebrać jej spore pokłady przed podróżą. W 3 dni pokonaliśmy 60 kilometrów pieszo po nowojorskich alejach. ☺ Misza wracał do domu więc nasze drogi rozeszły się w Nowym Jorku, ja pojechałem do Chicago.

Homecoming jak u Kanye’go West’a, co? Trochę tak, w końcu to miasto Polonii amerykańskiej. Dwadzieścia godzin w Megabusie i wita mnie Wietrzne Miasto, a wraz z nim Onur- przyjaciel z campu, z pochodzenia Turek. Zostawiam graty w hostelu i lecimy eksplorować. A jest co! Zastanawialiście się jak to jest spojrzeć 103 piętra w dół? Możecie to sprawdzić na SkyDeck stojąc na przeszkolnych balkonach wieży Willis Tower- najwyższego budynku w Chicago. Polecam również wybrać się do baru Ala Capone, czy posłuchać Jazzu na Magnificent Mile. Sporą atrakcją, dla biednych studentów takich jak ja, może okazać się również darmowe Zoo w lincoln park. Chicago jest piękne. Miasto w moim mniemaniu niemalże bez wad. Jeśli miałbym osiedlić się kiedyś w USA to zapewne wybrałbym właśnie to miejsce. Pora na kolejny punkt podróży. Ruszam do Miami.

Floryda powitała mnie 40°C i 90% wilgotnością powietrza. Myślałem: Janusz chciałeś tropiki, co nie? Chciałeś palmy? To masz! ☺ Nie ma co narzekać, żar lejący się z nieba nie przeszkodzi Ci w zwiedzaniu. Tak też się stało. Zobaczyłem Miami Beach ze słynną ulicą Ocean Drive na której znajduje się m.in. Colony Hotel (fani Scarface wiedzą o co chodzi), plażowałem nad Oceanem Atlantyckim, udało mi się dotrzeć nawet do Little Havana czy pojeździć w pełni zautomatyzowaną kolejką po downtown Miami. 3 dni fun’u w towarzystwie Węgrów poznanych w hostelu. Świetny czas, świetne miejsce, świetni ludzie.

Pora wracać do domu. Podróż z Miami do Nowego Jorku (ze stopem w Waszyngtonie na małe zwiedzanie) minęła szybko. Szkoda, że to już koniec. Ostatni rzut oka na Manhattan, z okna kołującego na pasie lotniska JFK Airbusa, i myślę: kurczę, tak się spełnia marzenia, właśnie tak powinno się to robić!

Słowem zakończenia. Wspaniałe przeżycie otwierające głowę. Będąc w Stanach dostrzegłem tę wersję siebie, którą najbardziej lubię. Zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo świat jest zróżnicowany i jak wielki potencjał ukrywają w sobie ludzie. Co więcej, była to najlepsza lekcja języka angielskiego w moim życiu. Mam mnóstwo przyjaciół z wielu krajów oraz poznałem ich kulturę. To niebywałe i bezcenne doświadczenie. Wakacje życia zorganizowane tanio i bezproblemowo. Dlatego też gorąco polecam ten program 🙂

Janusz Chojnowski