scroll

Marzenia spełniają się!!!

Od małego dzieciaka zawsze fascynowałem się Ameryką. Zawsze marzyłem o wyjeździe „za wielką wodę”. Ale gdzie mi, prostemu chłopakowi ze Śląska mogła się przydarzyć okazja do wyjazdu....a jednak mogła!!!

Po raz pierwszy o CAMP AMERICA usłyszałem będąc jeszcze w technikum w szkole  języków obcych. Było tam spotkanie z osobą, która właśnie wróciła z przygody swojego życia. Była ona bardzo „podjarana” USA, tak jak ja;-) Różnica polegała na tym, że ona tam była, a ja nie.

Czekałem, aż zacznę studia, szperając w międzyczasie po internecie i szukając więcej informacji. Wiedziałem, że to jest to, że Camp America to program dla mnie.

Na studiach po świąteczno–noworocznej przerwie wraz z moją dziewczyną wzięliśmy sprawy w swoje ręce. Skonatkowaliśmy się z konsultantką, która pomogła nam przebrnąć przez wszystkie formalności. Wybraliśmy opcje Campower. W lutym ruszyliśmy do Warszawy na targi pracy pełni obaw i strachu. Ale było ok. Dostaliśmy pracę w Pensylwanii, więc po powrocie można już było zastanawiać się, co wrzucić do walizki.

Czas wylotu nadszedł bardzo szybko i przysłowie mówiące „marzenia się spełniają” stało się prawdą. I choć została „kampania wrześniowa”, to i tak ruszałem do USA bardzo szczęśliwy. Po przesiadce w Wiedniu wylądowaliśmy na nowym dla nas kontynencie, w „stolicy świata” – New Yorku. Na JFK czekała na nas miejscowa konsultantka. Przemierzając samo centrum wielkiego Manhattanu trafiliśmy do hotelu Ramada, gdzie przyjęto nas bardzo ciepło. Tam też po raz pierwszy spotkaliśmy studentów z całego świata.

Następny dzień, to już wyprawa na nasz camp. Był to „Special Camp for special children” czyli camp dla dzieci niepełnosprawnych. Położony w malowniczym krajobrazie Pennsylvanii. Wokół góry, lasy i jeziorko. Na miejscu trafiła mi się fucha housekeepera i jak się później okazało miałem najlepszy job na campie. Można powiedzieć, że byłem specjalistą od odkurzania. W wolnych chwilach (a miałem ich trochę 🙂 korzystałem z atrakcji campu i polepszałem mój angielski. A było z kim. Cały nasz Staff obejmował około 100 osób z 29 krajów świata. Dzięki temu mogłem poznać nie tylko kulturę krajów bliskich jak Czechy, Słowacja czy Francja, ale i tych odległych, jak RPA czy Australia. Czas nam tak mile płynął, aż tu nagle nadszedł czas rozstania. Wymiana adresów, e-mail, polały się łzy. Nie wierzyłem, że można zżyć się z ludźmi w tak krótkim czasie. Ale najlepsze dopiero miało nastąpić. Czas podróżowania – czas sprawdzenia samego siebie!!!

Jak się okazało potem (mimo wielkich obaw) życie w USA, a zwłaszcza podróżowanie jest pretty easy. Najpierw uderzyliśmy do Filadelfii, by móc zobaczyć choćby nawet to miejsce, gdzie Sylvester Stallone szlifował swą formę przed walką w filmie „Rocky”. Philly – jak Amerykanie zgrabnie mówią o Filadelfii – jest piękna, zwłaszcza nocą. Tam następnego dnia wraz z moją dziewczyną, koleżanką z Rosji i kolegą z Czech postanowiliśmy wynająć samochód i ruszyć w wycieczkę po Stanach. Kolejne miasta, jak Washington DC, Atlantic City, Boston czy cud natury Niagara Falls robiły na nas coraz większe wrażenie. Przejechaliśmy tysiące kilometrów przeżywając niesamowite przygody. Nasz sen się spełnił, ale jak śnić – to na maksa. Więc postanowiliśmy zamieszkać w Nowym Yorku. Wynajęcie mieszkania na Brooklynie nie przysporzyło nam problemu. Jak było już mieszkanko, przyszła pora na zwiedzanie Big Apple. Przez ponad dwa tygodnie cieszyliśmy się z życia w mieście, które nigdy nie śpi. Zwiedzanie Statui Wolności, Grand Zero, spacer w Central Parku, czy widok New Yorku o zachodzie słońca z Empire State Building robi wrażenie.

Ale sen nie może trwać wiecznie. Przyszła pora powrotu. Obładowani walizkami pełnymi upominków, ciuchów itd. wróciliśmy do domu. Szara rzeczywistość powróciła, ale w głowie pozostały wrażenia z wakacji marzeń. Teraz nie pozostało nic innego jak czekać te 10 miesięcy, aby znów móc powiedzieć: „Welcome to America!!!”

Autor: Krzysztof Palej