scroll

Jak złapać "powera"!

Moja najbardziej niesamowita przygoda życia zaczęła się całkowicie niespodziewanie. Zupełnie przypadkowo wpadła mi w ręce ulotka Camp America, która mnie zainteresowała. Jednak dopiero prezentacja na wydziale i spotkanie z konsultantem przekonały mnie całkowicie do tego, że z programem o tak długoletniej tradycji, jak Camp America, naprawdę warto polecieć choćby za ocean. Bardzo silnym argumentem okazało się dla mnie bezpieczeństwo, na jakie mogłam liczyć za granicą. Konsultant przekonał mnie, że wyjazd jest całkowicie pewny, bo poświadczony kilkudziesięcioletnim doświadczeniem Camp America na rynku, że jest niezwykle rozwijający pod względem językowym, kulturalnym, podróżniczym, osobowościowym i bez wątpienia będzie przygodą, jakiej nie zapomnę do końca życia. Teraz muszę przyznać, że nie pomylił się ani odrobinę i w niczym nie przesadził!

Mój pierwszy wylot był dla mnie kapitalnym przeżyciem. Byłam podekscytowana, nastawiona na przygodę, odważna i śmiało patrzyłam w przyszłość. Moja rodzina zatroskana o to, czy sobie poradzę, czy nie zginę itp. licznie przybyła ze mną na lotnisko, aby mnie pożegnać, i już po chwili uspokoiła się, gdy zobaczyła, jak z bananem na ustach zapoznawałam mnóstwo nowych ludzi, którzy tak, jak ja, lecieli do tego wielkiego świata. Podróż tyle godzin w samolocie też była przeciekawa, bo nieustannie zmieniałam miejsca siedzenia dzięki moim nowo poznanym znajomym, którzy umożliwiali mi podziwianie błękitu nieba z każdej możliwej strony samolotu.

Potem wszystko potoczyło się już błyskawicznie. Dolecieliśmy na lotnisko JFK w Nowym Yorku, skąd odebrał nas reprezentant Camp America. Razem z całą grupą zabrał nas autobusem do Hotelu Ramada, skąd po noclegu i śniadaniu następnego dnia wyruszyliśmy kolejnym potężnym autokarem do miejsca naszego przeznaczenia, czyli na Camp.

Pierwsze doświadczenie pracy i przygody miałam przyjemność przeżyć w Pensylwanii na Campie Poyntelle Levis Village, gdzie pracowałam w charakterze kitchen staff. Już pierwszego dnia po przyjeździe poznałam tylu ludzi, że nie mogłam spamiętać wszystkich tych skomplikowanych dla mnie imion: amerykańskich, brytyjskich, żydowskich, kolumbijskich, rosyjskich, ukraińskich, oczywiście z zapamiętaniem polskich imion nie miałam problemu;-) Szybko się okazało, że uwielbiam moją pracę. Jako ekipa Kitchen Staff czuliśmy się ze sobą rewelacyjnie, a więc też codziennie świetnie się bawiliśmy, niezależnie od tego, czy robiliśmy pizze, kroiliśmy sałatki czy zmywaliśmy naczynia. W wolnym czasie korzystaliśmy z basenu, pływaliśmy w jeziorze, graliśmy na kortach tenisowych, na boisku do siatkówki i koszykówki, ponadto zaś każdego wieczora oglądaliśmy przedstawienia, jakie aranżowali counsellorzy ze swoimi podopiecznymi. Często wspólnie ze wszystkimi piekliśmy pianki na ognisku, które zjadaliśmy razem z czekoladą i herbatnikiem. Ten rodzaj potrawy, którą amerykańskie dzieci uwielbiają, całkowicie pozytywnie przewrócił moje wyobrażenie o tym, co można na ognisku piec. Warto dodać, że jako Kitchen Staff wyjeżdżaliśmy też razem z dziećmi na wyprawy do Aqua Parku, do kina i na mecze baseballowe!

Dziewięć tygodni pracy upłynęło nam szybko i radośnie, ale gdy przyszedł czas pożegnania, łzy cisnęły się do oczu. Pozostały silne więzy i przyjaźnie, które utrzymuję do dziś i to zarówno z ekipą z Polski jak i z innych krajów. Po zakończeniu Campu pracowałam jeszcze przez kilka tygodni a potem wybrałam się w niezapomnianą podróż do Kalifornii, gdzie zwiedziłam Santa Cruz, Disneyland, Hollywood, Beverly Hills i Los Angeles. Wróciłam do Polski jako zupełnie inna osoba: roześmiana, rozgadana, otwarta na ludzi i uwielbiająca z nimi rozmawiać, bardzo komunikatywna i odważna. Jeśli poradziłam sobie w Stanach Zjednoczonych, to już nic więcej mnie nie zaskoczy i nie złamie. Zaczęłam z nadzieją i optymizmem patrzeć w przyszłość. Złapałam amerykańskiego bakcyla. W następne wakacje oczywiście wróciłam do Stanów, tyle, że w inne miejsce bo uwielbiam poznawać nowe, nieznane lądy i nawiązywać nowe przyjaźnie. Tym razem dostałam pracę w charakterze counsellora na Camp Wilderness w Kalifornii. Ależ to było przeżycie, normalnie strzał w dziesiątkę. Całkowicie kapitalny teren pracy dla tak szalonej osoby, jaką jestem. Ekstremalne wspinaczki górskie bądź na polu wspinaczkowym, jazda górskimi rowerami w kilkugodzinnych rajdach po górach Kanionu Malibu, pływanie w ciepłym, wzburzonym oceanie, czasem nawet spanie pod gołym niebem, gotowanie na zewnątrz i mnóstwo innych aktywności, jakie wykonywałam razem z moimi podopiecznymi nastolatkami. Po zakończeniu sezonu przyleciałam do Nowego Yorku, gdzie spotkałam się ze znajomymi, z którymi wyruszyliśmy w podróż samochodem na najdalej oddaloną na południe wyspę, czyli Key West na Florydzie. Podróż i czas spędzony w tropikach zaczarowały mnie do reszty. Już po raz kolejny Stany Zjednoczone zachwyciły mnie swoim urokiem, a każdy następny wyjazd pozytywnie przemienia moje życie. Życzę każdemu z Was przeżycia tej szalonej, niezapomnianej i niewiarygodnej przygody życia oraz tego wielkiego „powera” jaki staje się udziałem każdego uczestnika programu Camp America.

 

Autor: Joanna Lutkiewicz – Obońska