scroll

Camp America - mój sposób na wakacje!

ZDECYDOWAŁAM SIĘ....
Zajęło mi to nie więcej niż 45 minut. Wypełnienie kilku formularzy i rozmowa konsultacyjna - jedno i drugie w języku angielskim. Należało wykazać się kreatywnością, zaradnością, poczuciem humoru, entuzjazmem i umiejętnością pracy w grupie. Tłumy młodych ludzi pojawiły się tego grudniowego poranka w jednym z katowickich hoteli. Plakat informujący o spotkaniu organizacyjnym dla zainteresowanych programem CAMP AMERICA znalazłam na mojej uczelni. Pozostałych informacji dostarczyła mi studencka poczta pantoflowa oraz doświadczenia znajomych, którzy wcześniej brali udział w programie. Pomyślałam, że warto spróbować, a nuż się uda! Wybrałam 12-tygodniowy program Resort America, czyli pracę w ośrodkach wypoczynkowo-rekreacyjnych. Autoreklama i dołączone do mojej aplikacji listy referencyjne widać zadziałały!:-) W kwietniu dowiedziałam się, że wyjeżdżam do Columbus w stanie Ohio. Miałam być kelnerką w noszącym tajemniczą nazwę Scioto Country Club. Wylot 25 czerwca: Warszawa - Londyn - Boston - Columbus.

WITAMY W OHIO…….
Co bogatsze wyobraźnią koleżanki widziały mnie bądź to w tradycyjnych kowbojkach na traktorze – bo ponoć „Ohio” brzmi „z farmerska” – bądź na jakiejś prowincji wśród bydła i owiec, w dżinsowej minispódniczce nalewającą piwo amerykańskim guy’som w kraciastych chustach pod szyją. Koniec końców Columbus, stolica Ohio, okazało się być nie farmerskim zagłębiem, a prawie 2-milionową metropolią, stosunkowo młodym miastem, nowoczesnym, przestrzennym i czystym. Scioto Country Club natomiast – wytworną rezydencją otoczoną 450-akrowym polem golfowym, położonym nad rzeką Scioto.

SCIOTO COUNTRY CLUB, CZYLI MIEJSCE MOJEJ PRACY….
Scioto Country Club był prywatnym, blisko stuletnim klubem golfowym, znanym w całym Ohio. Swego czasu odbywały się tu najważniejsze golfowe rozgrywki, z mistrzostwami stanowymi i międzystanowymi włącznie. Jedno z najbardziej snobistycznych miejsc jakie w życiu widziałam. „FOR MEMBERS ONLY” – brzmiał napis na bramie wjazdowej do klubu, w którym jednoczyła się śmietanka towarzyska Columbus; ludzie z odpowiednimi koneksjami, tradycjami i przede wszystkim z odpowiednią liczbą zer na koncie. Ponad 1500 członków klubu wraz z rodzinami: lekarze, prawnicy, architekci, ludzie od ubezpieczeń i handlu nieruchomościami. Pomieszanie serialowej „Dynastii” z „Modą na sukces”. Wraz z polsko-niemiecko-angielskimi przyjaciółmi, którzy tego lata również trafili do Scioto Country Club, stanowiliśmy część ponad 100-osobowej obsługi: kuchnia, kelnerzy, barmani, sprzątaczki, praczki, ogrodnicy. Słowiańsko-germańskiej egzotyce przyszło serwować najwymyślniejsze potrawy i drinki – zostałyśmy kelnerkami. Pracowałyśmy około sześciu godzin dziennie, sześć razy w tygodniu, w porze lunchu albo wieczornej kolacji. Zawsze w firmowych uniformach, które w zależności od okazji zmieniały fasony i kolory; niebieskie koszule i czarne spodnie zakładałyśmy do restauracji w sali kominkowej, bordowe T-shirty i beżowe szorty do restauracji na tarasie, a biało-czarne mundurki, w których wyglądałyśmy jak arktyczne pingwiny, na eleganckie bankiety. Przed każdą zmianą wszyscy kelnerzy mieli obowiązkowe spotkanie z szefem kuchni, na którym przedstawiano menu dnia i wskazówki, co i jak serwować. A że menu zmieniało się codziennie, to i wskazówek było sporo. Dania, które serwowałyśmy, były naprawdę wyborne, a każdy obiad był prawdziwą celebracją. Co najmniej dwie i pół godziny, dwie przystawki, sałatki, danie główne, ewentualnie deser i trufle czekoladowe – na osłodę podawane do rachunku. A pomiędzy stolikami zawsze gotowy do pomocy sommelier.

PODRÓŻE, CZYLI O TYM, CO PO PRACY….
Poznawanie Ameryki zaczęło się weekendowych wypadów za miasto, a skończyło na długich wojażach i docieraniu do odległych zakątków tego ogromnego i niezwykle różnorodnego kraju. Zaczęłam od Cleveland i ligowych rozgrywek baseballu na sławnym stadionie Jacobs Fields. Później przyszedł czas na zwiedzanie towarzyszących stanów i ich atrakcji: Kentucky, Pensylwanii, Nowego Jorku i Wodospadu Niagara. Następnego lata dotarłam jeszcze dalej. Zwiedziłam niemal całą Florydę spędzając cudowne chwile w gorącym, kolorowym i wypełnionym wieczną zabawą Miami oraz wyspach Florida Keys – nazywanych amerykańskimi Karaibami. Tego samego lata zdobywałam także Wielki Kanion, opalałam się na cudownych plażach Kalifornii a na koniec wybrałam się w podróż do Meksyku!

MY I ONI….
– No i jacy są naprawdę ci Amerykanie? – jedno z najczęściej zadawanych mi pytań po powrocie. „Zjadacze hamburgerów” czy „luzaki” to uproszczenia, które skreśliłam ze swego słownika już po pierwszych dniach pobytu. To naród stworzony przez dziesiątki nacji i kultur. Tak różny, jak miejsca które zwiedzałam. Najbardziej polubiłam ich otwartość, bezpośredniość, wszechogarniający optymizm, i wieczną chęć do zabawy.

GORĄCO POLECAM…
…bo sama jeździłabym do Stanów bez końca! Szkoła życia, na którą nigdy nie jest za późno, ale… im wcześniej tym lepiej. Najlepiej bowiem smakuje ten miraż inności właśnie teraz, kiedy mając te naście czy dwadzieścia-kilka lat, nie boimy się powiedzieć sobie „Spróbuję!”

 

Autor: Ewa Musiał, Katowice