scroll

Poznaj "Szczepana"

Zapraszam do przeczytania mojej relacji z pobytu w USA i zachęcam do spróbowania przygody z Camp America - to jest naprawdę fajne doświadczenie, a czas na takie eskapady macie tylko na studiach!

Był wczesny luty. Podczas jednej z rodzinnych kolacji, po przyjeździe na weekend do domu, padło pytanie: „Maciej, a co zamierzasz robić w wakacje? Bo wiemy, że na pewno nie będziesz w Polsce, więc gdzie?!” Hmm, zgłupiałem szczerze mówiąc i zdałem sobie sprawę, że każde wakacje spędzałem poza Polską. Nie wiedząc, co odpowiedzieć, wypaliłem: USA, Australia albo Nowa Zelandia?! Padło szybkie: Tak, pewnie. Ale czy zdążysz załatwić wszystkie formalności?

Nie zważając na trwającą w tym czasie sesję, pobiegłem do komputera przeszukiwać internet w poszukiwaniu programów. Udało się. Trafiłem na kilka propozycji i zaczęło się poszukiwanie kogoś, kto był już w USA, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Jedną z takich osób okazał się mój znajomy, który akurat był w USA z Camp America… 16 lat temu, gdy nawet nie było jeszcze biura w Polsce! Tak trafiłem na ten program – porozmawiałem ze znajomym i zadzwoniłem do konsultanta, umawiając się na spotkanie. I przepadłem… to był punkt zwrotny w moim życiu.

Od tej chwili wszystko potoczyło się bardzo szybko i sprawnie. Przeszedłem cały proces aplikacyjny i nie minęły 3 tygodnie, gdy zaczęły do mnie napływać propozycje z różnych campów i o dziwo rozdzwonił się telefon. Wtedy czułem, że przygoda mojego życia jest już blisko.

Nie wchodząc w szczegóły, ostatecznie trafiłem do Star Lake Complex w Bloomingdale, New Jersey, około 40 minut jazdy samochodem od Nowego Jorku. Z dnia na dzień poczułem się jak w niebie. Ośrodek był pięknie położony w lesie, z elementami skalistego terenu, pomiędzy trzema jeziorami. Cały kompleks składał się z campusa, resortu i centrum konferencyjnego. Zatrudniony byłem w charakterze ratownika („Lifeguard”), oraz personelu programowego („Program Staff”), który składał się w sumie z 8 osób odpowiedzialnych za przygotowanie i organizację logistyczno-techniczną programu zajęć dla dzieci. Początki były ciężkie, nie powiem, praca stresująca, bo jakby nie patrzeć odpowiadałem za życie osób znajdujących się w wodzie. Z perspektywy kilkuletniego doświadczenia jako ratownik w Polsce było to dla mnie jednak coś nowego, dawało dużo radości i satysfakcji, pracowałem i dobrze się przy tym bawiłem! Zdając sobie sprawę, że dobrze wybrałem sposób na wakacje, wiedziałem, że jeszcze tu wrócę… choć tak naprawdę to, co najlepsze było jeszcze przede mną!

Szybko się uczyłem poznając nowych ludzi, nowe miejsca i cały ten dla mnie totalnie nowy i odjazdowy świat, który dotąd znałem tylko z telewizji oraz opowiadań. Zaraziłem się amerykańskim optymizmem, wymianą uprzejmości, uśmiechów, po części także beztroskim stylem życia. Po kolejnej sesji egzaminacyjnej na uniwersytecie w Polsce takie otoczenie, ludzie, wolność i spokój pozwoliły mi odetchnąć i odpocząć. Byłem oczarowany blaskiem tego kraju, poznałem zupełnie inne życie. Dni pracy mijały bardzo szybko, a wieczory oraz dni wolne najczęściej spędzałem razem ze znajomymi w międzynarodowym towarzystwie, korzystając z możliwości, jakie oferował nam camp, czy też urządzając wypady do Nowego Jorku, Filadelfii, New Jersey Shore, bądź też mniejszych miejscowości.

Ten wyjazd dał mi jednak możliwość zobaczenia nie tylko tego, co fajne, ciekawe i wciągające. Właśnie dzięki tej pracy, w tym ośrodku, zobaczyłem, kim są dzieci z patologicznych rodzin z „gorszych” dzielnic Nowego Jorku i jego przedmieść – dzieci, które w życiu już dużo przeszły. Praca z taką grupą dała mi duże poczucie satysfakcji, otworzyła oczy na świat i dzięki temu, że mogłem zmieniać ich życie, zmieniałem i siebie. Na lepsze! A wszystko to dzięki Camp America! 😉

Rok później wróciłem do tego samego ośrodka, już jako jeden z dyrektorów – Leadership Staff („Waterfront Director/Head Lifeguard”). Zajmowałem się organizacją programu zajęć oraz wszystkim, co było związane z uczestnikami programów naszego ośrodka i sportami wodnymi. Totalnie nowa praca, wyzwania, znajomości, raz jeszcze inny świat! Cel pozostawał jednak ten sam.

Dzisiaj, patrząc z perspektywy czasu, doceniam coraz bardziej każdy dzień spędzony w USA. To właśnie tam poznałem, co znaczy prawdziwa przygoda i wyzwanie. Pobyt w USA pozwolił mi zyskać pewność siebie i lepiej zrozumieć, czym jest samodzielność i walka ze słabościami. Bagaż wrażeń i doświadczeń jest ogromny.

Pisząc do Was tę wiadomość, nie jestem w stanie przekazać choćby w niewielkim stopniu, co czuję po tym wyjeździe, co zostało wewnątrz mnie… bo tego nie da się opisać i wyrazić słowami, trzeba to przeżyć! A kolejne lato już niebawem … kolejny wyjazd tuż przede mną…

Jeśli nadal się zastanawiacie, czy warto, powiem Wam jedno: zdecydowanie WARTO. W październiku przyznacie mi rację! 😉

Autor: Maciej Szczepański