scroll

Hej, ho przygodo!

Moja przygoda z Resort America rozpoczęła się jakoś w marcu 2004. Byłam przerażona, że zgłosiłam się aż tak późno, ale… udało się! Gdy pewnej soboty wieczorem złożyłam ostatni dokument, nie spodziewałam się, że już w poniedziałek po południu (w USA był poranek) zadzwoni do mnie David...

…i zaproponuje mi pracę marzeń…(David to mój Commodore w prywatnym Yacht Clubie). I tak zupełnie rozbrajająco zapytał mnie, czy nie zechciałabym dla niego pracować jako instruktor żeglarstwa na jeziorze Michigan. Zatkało mnie. Jedyne, co byłam w stanie z siebie wydusić, to… „sure!” Jeszcze tylko wycieczka do stolicy, wymiana uśmiechów i uprzejmości z oficerem w konsulacie amerykańskim i… lecimy!

Lecę przez Warszawę, Amsterdam, Detroit do Traverse City. Dużo przesiadek, jak ja dam radę?- myślę sobie. Było OK. Wszystko dokładnie oznaczone – nie sposób się zgubić. Nad Atlantykiem obejrzałam trzy aktualne wówczas premiery filmowe i już byłam na miejscu. Odebrały mnie Amerykanki, z którymi potem razem pracowałam, także od razu było wesoło! Inny świat, wszystko takie wielkie i nieskomplikowane zarazem. Ludzie niewiarygodnie mili. Moje dzieci
kochane, mądre, karne i żądne wiedzy. Mój sprzęt: 4 motorówki a la „Miami Vice” i kilkadziesiąt żaglówek różnych klas. Mój partner – Alfredo, człowiek z Mombasy, Kenijczyk.

Byłam tam jedną z ośmiu osób, częścią międzynarodowego staff’u instruktorskiego. Każde z nas specjalizowało się w jakiejś dziedzinie i nauczało dzieciaki od 9 rano do 12 w południe, a popołudniami udzielało im prywatnych lekcji ($40/godzinę) lub grało w tenisa czy golfa, a w moim przypadku – pływało na desce czy katamaranie 🙂 Popularne było też narciarstwo wodne i tzw. tubing, ulubiony zwłaszcza przez dzieciaki. Po południami i wieczorami każde z nas opiekowało się dziećmi (babysitting), co było najlepszą, dodatkową fuchą ($10/h), o ile zostało się poproszonym. A wieczorami, ci co mieli wolne… impreza!!!

Nie polecam amerykańskiego alkoholu. Nie tylko dlatego, że jest to niedozwolone, zwłaszcza jeśli się nie ukończyło 21 lat, ale dlatego, że jestobrzydliwy i drogi. Piwo, które nie jest „imported” to zabarwiona na żółto kranówa. (Podobnie jest z mlekiem – to z kolei biała woda.) To, co Amerykanie nazywają piwem- konsystencją, kolorem i smakiem go nie przypomina. Podobnie jak inne „polskie” produkty które z powodzeniem znajdziecie na półkach w supermarketach. Pojęcia takie jak „kielbasa”, „vodka”, „Walesa” i „John Paul” najbardziej Amerykanom się z Polską kojarzą.

Dzieci w pewnym momencie traktuje się jak swoje, a język przestaje być jakąkolwiek barierą. Ja nie czułam, że mówię cały czas po angielsku, wręcz miałam zacięcia, gdy dzwoniłam do Polski. Było mi wtedy bardzo niezręcznie. Ale cieszę się, że poznałam żywy język i zwroty, których nie znajdziemy w słowniku, 🙂 to się przydaje! Po stanie Michigan przyszedł czas na Illinois, Ohio, Kentucky, New Jersey, w następnych latach przyszedł czas na Nową Anglię: Maine, New Hampshire, Connecticut, Rhode Island, Massachusetts, Boston no i oczywiście New York! Manhattan zobaczyć po prostu trzeba! Miałam to szczęście, że poznałam wielu Amerykanów z wielu zakątków Stanów, więc potem już ich tylko odwiedzałam, również kolegę na Uniwersytecie w Princeton. Życie w campusie na najlepszym uniwersytecie na świecie pozostawia pewne „nieodwracalne zmiany w psychice” 🙂

Niezliczone wspomnienia, tony płyt ze zdjęciami (nabyłam cyfrówkę! Ależ tam wszelka elektronika jest tania!), wspaniała muzyka, jaką zarazili mnie znajomi – obecnie skrzętnie przechowywana i wciąż odtwarzana na moim ipodzie – wszystko to sprawia, że bardzo tęsknię i już nie mogę się doczekać, kiedy znowu wrócę do moich amerykańskich przyjaciół i moich małych żeglarzy!

Mocno przekonałam się o tym, jak bardzo podróże kształcą. W tak fenomenalnie expressowym tempie nauczyłam się mówić płynnie po angielsku, zawarłam tak wiele trwałych przyjaźni, tak bardzo inaczej patrzę teraz na świat, o ileż więcej rozumiem, poszerzył się mój horyzont, zwiększyły życiowe ambicje i wszystko to w tak krótkim czasie, że bardzo żałuję, że nie odważyłam się na ten krok wcześniej. A w Ameryce wszystko jest o wiele prostsze i nie ma się czego obawiać. Załatwianie formalności choćby w urzędzie czy banku to czysta przyjemność. Dlatego nie zwlekajcie! Póki jesteście studentami – bierzcie swoje życie w swoje ręce! Europa już nam nie ucieknie. Ja przecież również byłam przed wyjazdem nastawiona bardzo sceptycznie do Amerykanów, ale żeby ich zrozumieć, trzeba tam po prostu pojechać i przez chwilę żyć tak jak oni. Ja poznałam tam wspaniałych ludzi. Zmienicie zdanie, może i nawet polubicie poruszanie się po tym innym świecie tak jak ja i już zawsze będziecie chcieli tam wracać! Ale uwaga! Ameryka uzależnia… 🙂

Autor artykułu: Basia Wiewiórkowska